Święta Bożego Narodzenia już prawie za
progiem. I na stole aż ugnie się od tradycyjnych, lub też mniej tradycyjnych
(co kto lubi) potraw. Wigilia śląska wielu z nas kojarzy się z makówkami.
Jako, że wyrosłam w rodzinie nie do końca
śląskiej (z urodzenia niż z dziada pradziada) w naszym domu nigdy nie jadało
się makówek. Z kilku okazji kiedy mogliśmy je spróbować, kojarzyły się raczej z
rozmoczoną bułką i przeogromna słodyczą, która aż mdliła.
Jednak co region to inny zwyczaj, co miasto
to inny obyczaj a co dom to inna tradycja…
Makówki to masa maku, bakalii i miodu
rozłożone na bułce namoczonej w mleku, lub na sucharkach, czy też na
herbatnikach. Moich rodziców jakoś nie
przekonywały, ze struclą makową ciężko im było konkurować, ale wszystko do
czasu.
Do czasu gdy spróbowali makówek w wykonaniu
mojej Teściowej. I tak należało zakasać rękawy i nauczyć się robić nową potrawę,
a do domu wprowadzić nową tradycję ;-)
Tak więc: ½ kg zmielonego maku zalać 0,7 l mleka. Rozpuszczamy 5
dkg masła, do tego mak, 20 dkg cukru i 4 duże łyżki miodu - tak smażymy, ciągle
mieszając, przez 10 minut. Następnie dodajemy bakalie (1/2 kg wymieszanych:
rodzynek, skórki pomarańczowej, orzechów, migdałów, suszonych daktyli, moreli,
itp.…). Smażymy i mieszamy kolejne 5 minut. Dodajemy pianę z białek z 2 jajek i
sekret całości: połamane „łamańce”, przygotowane wcześniej.
Łamańce to małe ciasteczka przygotowane z
kruchego ciasta.
Następnie do miski i całość do lodówki na 24
h. I okazuje się, że makówki mogą być smaczne. Oczywiście dla kogoś kto lubi
rodzynki i mak, tak więc ja odpadam ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz