wtorek, 23 grudnia 2014

Mak, maczek, makówki …

Święta Bożego Narodzenia już prawie za progiem. I na stole aż ugnie się od tradycyjnych, lub też mniej tradycyjnych (co kto lubi) potraw. Wigilia śląska wielu z nas kojarzy się z makówkami.
Jako, że wyrosłam w rodzinie nie do końca śląskiej (z urodzenia niż z dziada pradziada) w naszym domu nigdy nie jadało się makówek. Z kilku okazji kiedy mogliśmy je spróbować, kojarzyły się raczej z rozmoczoną bułką i przeogromna słodyczą, która aż mdliła.
Jednak co region to inny zwyczaj, co miasto to inny obyczaj a co dom to inna tradycja…
Makówki to masa maku, bakalii i miodu rozłożone na bułce namoczonej w mleku, lub na sucharkach, czy też na herbatnikach.  Moich rodziców jakoś nie przekonywały, ze struclą makową ciężko im było konkurować, ale wszystko do czasu.
Do czasu gdy spróbowali makówek w wykonaniu mojej Teściowej. I tak należało zakasać rękawy i nauczyć się robić nową potrawę, a do domu wprowadzić nową tradycję ;-)
Tak więc: ½ kg zmielonego maku zalać 0,7 l mleka. Rozpuszczamy 5 dkg masła, do tego mak, 20 dkg cukru i 4 duże łyżki miodu - tak smażymy, ciągle mieszając, przez 10 minut. Następnie dodajemy bakalie (1/2 kg wymieszanych: rodzynek, skórki pomarańczowej, orzechów, migdałów, suszonych daktyli, moreli, itp.…). Smażymy i mieszamy kolejne 5 minut. Dodajemy pianę z białek z 2 jajek i sekret całości: połamane „łamańce”, przygotowane wcześniej.
Łamańce to małe ciasteczka przygotowane z kruchego ciasta.

Następnie do miski i całość do lodówki na 24 h. I okazuje się, że makówki mogą być smaczne. Oczywiście dla kogoś kto lubi rodzynki i mak, tak więc ja odpadam ;-)


wtorek, 11 listopada 2014

Królik po maltańsku

Malta – z czym się Wam kojarzy? Z Zakonem Maltańskim i co jeszcze?... Propozycja wyjazdu w podróż poślubną na Maltę wyszła dość niespodziewanie. Miała być Hiszpania lub chociaż Włochy, ale Malta. A właściwie to gdzie to jest i co tam w ogóle jest?
Malta nieduża skalista wyspa na środku Morza Śródziemnego. Kraj na wskroś katolicki, nie zapominający o swojej muzułmańskiej przeszłości, historii Zakonu i czasach przynależności do korony brytyjskiej. To kraj gdzie każdy mówi po angielsku (i dobrze, bo j. maltański nie jest do niczego podobny), wygląda trochę jak Arab, gorliwie wyznaje katolicyzm i z przyjemnością gości angielskich emerytów, którzy przyjeżdżają tu całymi gromadami.
Największy problem tej skalistej wyspy to woda pitna. Malta to skała wynurzająca się z morza, która przez wieki była wyspą obronną. Brak tu jakichkolwiek naturalnych jezior, rzek czy cieków wodnych. Jedynym źródłem wody pitnej są głębokie studnie drążone w tej litej skale, odsalanie wody morskiej i dostawy np. z Włoch. Nie ma więc dookoła soczystej zieleni. Najlepiej rosną tu kaktusy – opuncje. Robi się z nich wszystko: są podstawą paszy dla zwierząt, z ich owoców robi się dżemy i oczywiście słodkie nalewki. Opuncje rosną wszędzie. Nie ma też zbyt wielu zwierząt hodowlanych. Na takich skałach najłatwiej jest hodować wszystkożerne kozy na mleko (robią z nich sery, których smak delikatnie nie przypadł mi do gustu) i mało wymagające króliki.


 Opuncje

Potrawą, która będzie kojarzyć mi się z Maltą to „królik w czosnku i winie”. Smaczne delikatne mięso, z małym ale – więcej kości niż mięsa J, jednak warto spróbować.
królik w winie

Proponuję więc przyrządzić królika po maltańsku – czyli najprościej jak się da ;-)
Kupiłam tuszkę królika w Lidlu, do tego cztery ząbki czosnku, łyżka soli, łyżeczka majeranku i łyżeczka rozmarynu i nie zapominajmy o winie – do celów kulinarnych wybrałam jedno z tańszych win: czerwone, pół wytrawne. Okazało się być warte swojej ceny, zostanie przeznaczone jedynie na cele kulinarne. No cóż, chcecie się napić dobrego wina - musicie dać trochę więcej niż 11 zł ;-)
Przygotowanie:
Umyłam i pokroiłam królika na mniejsze części, następnie do miseczki nasypałam soli i wymieszałam ją z przeciśniętym przez wyciskacz czosnkiem. Dokładnie nasmarowałam kawałki królika i zostawiłam na noc w lodówce pod przykryciem.  Wadą tego dania jest to, że czosnek było czuć w całym mieszkaniu…

Na następny dzień przystąpiłam do pieczenia. Wysmarowałam naczynie żaroodporne margaryną, przełożyłam do niego mięso królika i wsadziłam do nagrzanego piekarnika (200º C). Mój królik trochę się za bardzo spiekł, ale jeśli nie będziecie korzystać z termoobiegu, i piec go ok. 1,20h powinien być naprawdę znakomity J I najważniejsza rzecz: co ok. 20 min należy podlać mięso winem, nabierze wspaniałego smaku i nie wyschnie – smacznego.
królik w moim wykonaniu

sobota, 6 września 2014

Jak to z kapustą było

Jestem smakoszem, lubię dobre jedzenie i lubię też gotować – a wychodzi mi to całkiem nieźle – no cóż odłóżmy skromność na bok – umiem gotować.
Tylko, że z moim gotowaniem jest trochę nietypowo. Umiem przygotować smaczną rybę, schab ze śliwkami, polędwiczkę w sosie grzybowym czy też kaczkę z jabłkami, miewam zaś problemy z zupełnie banalnymi sprawami, np. miewam problem z ugotowaniem jajka (bo te cholery zawsze pękają albo wykipią mi na piec), albo z ugotowaniem makaronu – rozgotowany makaron nie należy do najsmaczniejszych… Ostatnio miałam problem z kapusta zasmażaną. Niby żaden problem, ugotować i zasmażyć. Dokładne instrukcje od Matki i do dzieła. Efekt: rozciapana papka kapuściana ląduje w koszu na śmieci !!!
Oj nie dam się kapuście.
Kupiłam pół główki dużej kapusty i będę walczyć do skutku.

Tak wiec:
¼ główki kapusty poszatkować w piórka. Zalać wodą, posolić, gotować godzinę. Następnie odcedzić, dodać zasmażkę na boczku z cebulką, 2 łyżki pomidorów z puszki (nie chciało mi się znów obierać i marnować świeżych pomidorów) i podsmażać 10 minut co chwilę mieszając – ogłaszam sukces, kapusta prawie jak u Mamy. Przecież się nie dam kapuście J

Do tego podałam moje piekielne skrzydełka – przepis banalnie prosty. Skrzydełka z kurczaka dokładnie umyć posolić, popieprzyć, wyłożyć do wysmarowanego margaryna naczynia żaroodpornego i następnie posypać z wierzchu słodką papryką, ostrą papryką i odrobiną pieprzu Cayenne – z tym ostatnim trzeba uważać - naprawdę ostra przyprawa.

Wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczemy 1 h 40 min. W tym czasie można spokojnie posprzątać mieszkanie, a obiadek sam się robi – i to całkiem smaczny.            

piątek, 5 września 2014

Rudy, rudy rydz…

Grzyby grzybami - jednak w Tatrach miałam okazję po raz pierwszy spróbować rydzów. Nie jakieś wykwintne danie, tylko zwyczajne rydze na maśle. Rozkosz dla podniebienia. Mała przekąska, nie żeby się od razu nimi najeść ale jakże smakowita… Rydze były lekko twardawe (nie papkowate), słonawe - ich smak nieporównywalny z innymi grzybami. Mogę zrozumieć dlaczego rydze na targu osiągają TAKIE ceny ;-) - są wyśmienite.



Wiecie jakie grzyby są naprawdę znakomite – kurki, a z nich można naprawdę wspaniałe dania zrobić, nie tylko do jajecznicy. Można na przykład zrobić placki ziemniaczane z sosem kurkowym.
Potrzebujemy:
Na placki:
8 – 10 ziemniaków (zależy dla ilu osób)
cebulę
łyżkę mąki pszennej
jajko
sól, pieprz, olej do smażenia

Obrane ziemniaki i cebulę trzemy na tarce, odcedzamy nadmiar wody, dodajemy mąkę, sól, pieprz, wbijamy całe jajko i dokładnie mieszamy. Na rozgrzaną oliwę na patelni nakładamy przygotowane ciasto i formujemy nie za grube placki – żeby były chrupiące.


Na sos kurkowy
kurki – ilość na oko - trudno mi powiedzieć ile miałam kurek, gdyż miałam to szczęście, że dostałam je od mojego Ojca grzybiarza J i była cała miseczka:
więc kurki
mały kubek śmietany minimum 18% ale lepsza jest 22%
sól, pieprz, majeranek
solidna łyżka masła


Czyścimy i myjemy kurki. Następnie smażymy na maśle aż większość wody odparuje, solimy, pieprzymy, dodajemy majeranku lub jeśli ktoś woli tymianku. Do śmietany wlewamy resztę sosu spod grzybów i mieszamy – tak przygotowaną śmietanę wlewamy do grzybów (to po to, by się nam nie zwarzyła). Do smaku można dodać sok z połowy cytryny. Całość gotujemy na wolniutkim ogniu często mieszając. Długość gotowania zależy od konsystencji jaką chcemy uzyskać - jeśli ktoś uważa, że sos jest za gęsty, można go rozcieńczyć dwoma łyżkami bulionu lub wody. Ja wolałam gęsty, były to raczej grzyby w śmietanie niż sos z grzybami, ale dzięki temu twoje placki nie będą utopione tylko podane z grzybami - SMACZNEGO 
   

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

„Oscypek” a „serek góralski”

Oscypek czyli podhalański ser wędzony z mleka owczego. Owczego, a więc nie krowiego, nie koziego ale tylko i wyłącznie owczego. Tradycyjnie jego wyrobem trudnią się bacowie na hali. Tak więc wszystko co nie jest z mleka owczego i dostępne do zakupu zimą – nie jest oscypkiem ale jego marną imitacją. Na szczęście od 2007 r. oscypek jest produktem regionalnym prawnie chronionym. Można więc narzekać na UE, na jej przepisy i biurokractwo, ale teraz nie powinna zdarzyć się sytuacja, że ktoś nam wciśnie wędzony ser z mleka krowiego pod nazwą oscypek – to jest tylko „serek góralski”.
I ta podstawowa wiedza powinna wypoczywającym na Podhalu wystarczyć do odnalezienia poszukiwanego sera. Najłatwiej wybrać się do bacówki, na jednej z wielu tatrzańskich polan, gdzie prowadzony jest kulturowy wypas owiec: np. Dolina Kościeliska lub też Rusinowa Polana. Jak komuś nie chce się daleko szukać musi uważać. Serek kupujemy jedynie na stoisku gdzie pisze OSCYPEK (a nie przypadkiem „serki góralskie”), jest informacja o bacówce w której zostały wytworzone oraz certyfikat potwierdzający oryginalność.


A jak przyrządzić? Najprościej jak się da. Zjeść na zimno z chlebem lub bez, upiec na grillu i podać z konfiturą żurawiny lub plastrami pieczonego boczku…      

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Wspomnienia z Wiednia

W moim przewodniku rozdział o potrawach (prawie każdy przewodnik ma rozdział omawiający lokalne specjały) zaczyna się od słów: „Austria to nie jest kraj dla wegetarian”. Nie jest to w żaden sposób przesadzone. Zacznijmy chociażby od tego, że w Wiedniu na każdym kroku spotkasz budkę oferującą przeróżne gorące kiełbaski. Nawet koło sławetnej Opery Wiedeńskiej, a to po to, by całe to towarzystwo po pięknym przedstawieniu, w swoich galowych strojach, mogło ustawić się w kolejce po „wuszta”. Ten elegancki Wiedeń, który nie jednemu kojarzy się z walcem Straussa, koncertem noworocznym, sławetnym Hotelem „Sacher” i kawą z sernikiem, zajada się kiełbaskami, gulaszem, sznyclem i czymś co zostanie na długo w mojej pamięci – pieczonymi żeberkami.
Wszystko zaczęło się od wizyty w ogrodach Schönbrunn. Po spacerze mój Mąż zabrał mnie do, wydawało się, mało ciekawego lokalu. Duża sala, mnóstwo stołów, a przy nich ławy; zdobiony sufit jak w sali balowej, a meble jak w wiejskiej karczmie. Pachniało smacznie, wyglądało dziwnie. Mój mężczyzna (zna niemiecki więc siłą rzeczy zdałam się na niego) zamówił dla nas porcję żeberek z surówkami i ziemniaczkami. Jak to dobrze że była to jedna porcja na dwóch (starczyło by i nawet na trzech). Po właściwym czasie oczekiwania na naszym stole wylądowała deska z ziemniaczkami i dwoma i pół płatami pieczonych żeberek. Ogromna porcja, która kusiła smakiem zapachem i wyglądem. Te żeberka prosto z pieca były najwspanialszym daniem jaki miałam okazję jeść w Austrii. Wiedeń arystokratyczne miasto „ą,ę” nic z tych rzeczy – to miasto pieczonych żeberek i wspaniałego czerwonego wina podawanego w małych kufelkach… J


Szukam teraz wspaniałego przepisu na żeberka, aby odświeżyć to wspomnienie. Jak tylko znajdę coś godnego uwagi z przyjemnością się z Wami tym podzielę. To jednak trochę potrwa, gdyż teraz jestem w Zakopanem i szukam dobrego smaku z polskich Tatr. Nie wiem jeszcze co to będzie jednak na pewno nie odmówię sobie oscypka z grilla z żurawiną – pyszności.   

niedziela, 20 lipca 2014

Coś z mojej kuchni - po włosku

Nie tylko lubię jeść, czasami też coś ugotuję. Skoro wspominałam o włoskich restauracjach, zaproponuję Wam danie w tym stylu. Jest to moje popisowe danie, proste i szybkie - Spaghetti ze szpinakiem:
Potrzebujemy:
  • mrożony szpinak (rozdrobniony – ważne by był dobrej firmy nie jakiś najtańszy)
  • makaron spaghetti
  • ser gorgonzola (lub inny pleśniowy tylko miękki)
  • 3 - 4 ząbki czosnku
  • 3 łyżki śmietany 18% (może być tłuściejsza)
  • sól pieprz

Do garnka wrzucamy 1/3 paczki szpinaku i podgrzewamy ja czasami dodaję łyżkę margaryny. Jak się rozmrozi dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek, sól i pieprz lekko podsmażam ciągle mieszając następnie wlewam śmietankę i mieszam ok. 5 min. Na koniec dodaję garść ok 10 – 15 dkg pokruszonego sera i mieszam na wolniutkim ogniu. Ściągam z ognia i przygotowuję makaron ardente. Ugotowany makaron odcedzam polewam zimną wodą i mieszam z łyżką oliwy z oliwek. Następnie makaron przekładam do garnka ze szpinakiem i podgrzewam na małym ogniu cały czas mieszając. Wykładam na talerz i posypuję parmezanem (lub innym serem tego typu)
Prawda, że proste?? Smacznego

  
w tym wypadku użyłam innego makaronu, ale nie wpłynęło to niekorzystnie na smak dania 


wtorek, 15 lipca 2014

Restauracja „Ala Italiano” w Katowicach

Znam kilka ciekawych miejsc w Katowicach, gdzie można naprawdę smacznie zjeść. Dziś kilka słów o restauracjach, które można uznać za Włoskie.
Oczywiście nie jestem jakimś znawcą kulinariów, ani też Magdą Gesller aby w smaku wyczuwać np. stare buraki i pluć nimi w chusteczkę. Mogę tylko jako przeciętny klient stwierdzić, że miejsce odpowiada mi swoim klimatem lub nie, a jedzenie smakuje bądź też nie koniecznie.
Do opisania restauracji, skłonił mnie sobotni spacer do Parku Śląskiego i wizyta w otwartej w miejscu dawnego „Bażanta” restauracji Villa Gardena. Miejsce bardzo eleganckie (szkoda tylko, że tuż przy jednej z  ruchliwszych alei parku) i bardzo drogie. Wystarczy otworzyć kartę dań na pierwszej stronie „Dania z grilla” i już zaczynasz liczyć ile jest jeszcze do pierwszego i czy może jednak nie lepiej było się wybrać na obiad w inne miejsce. Oczywiście, karta to nie tylko najdroższe dania, można znaleźć coś dla siebie. Trzeba tylko pamiętać aby nie patrzeć na ceny win polecanych do konkretnego dania. Przebrnąwszy przez pierwszą stronę, pominąwszy ceny win, szukamy czegoś bardziej przyjaznego. Z tym, że jest to karta elegancka dla smakosza:
- Pieczona polędwiczka wieprzowa w cieście francuskim podana z marchewką glazurowaną i sosem porto 
albo:
- Pierś z kaczki podana z sałatką z cytrusów i kluskami francuskimi

Całość wydała mi się nazbyt wymyślna. W końcu skusiłam się na: „Smażony kurczak w delikatnym sosie śmietanowym z dodatkiem świeżego estragonu i szpinaku z gnocchi”. Wielki talerz nie koniecznie wielkie danie – może i dobrze nie powinnam się przejadać. Dużo klusek mało kurczaka, szpinaku jeszcze mniej.
W sumie zjadliwe, ale nic wielkiego, nie powaliło smakiem. 


Po przeciwległej stronie miasta w innym parku „Trzy stawy”, mamy równie elegancką restaurację kuchni basenu Morza Śródziemnego: La Cantina. Niestety nie mogę wypowiedzieć się na temat podawanego tam jedzenia. Byliśmy z mężem raz, usiedliśmy na tarasie. Stolik obok nie posprzątany po gościach, którzy dawno wyszli, okruszki na stole brudne talerze lezą dobre 5 minut. Może i więcej. Kelner gdzieś daleko unika naszego wzroku, wyraźnie nie chcąc zauważyć, że nowi klienci weszli do restauracji. Posiedzieliśmy chwilę i odpuściliśmy – w końcu ileż można czekać. Może wiec i smacznie i elegancko, ale tego się już nie dowiem. Chyba, że ktoś ma z Was inne doświadczenie?

Restauracja nr 3: Via Toscana na pierwszym piętrze budynku Hotelu Qubus. Ceny – stanowczo wyższa półka. Miejsce bardzo przyjemne, miła obsługa, dobre jedzenie. Przyznaję się skusiłam się jedynie na sałatki, gorące przystawki, zupy czy desery. Na daniach głównych ceny trochę mnie odstraszały. Jednakże wszystko było naprawdę smaczne. 

Najbardziej jednak lubię Restaurację Mangioni w Silesia City Center – no tak, wiem miejscówka nie najlepsza, na szczęście z dala od placu ze stolikami i jedzeniem na wynos. Wchodzi się do restauracji, gdzie na ścianach wiszą zdjęcia z filmów z Ojca Chrzestnego, z piękną młodą Sophią Loren. Ceny średnie (mówimy o restauracjach droższych, jednak tu ceny nawet do przyjęcia), klimat przyjazny przeciętnemu klientowi, miła obsługa.
Polecam pierś z kurczaka w szynce parmeńskiej,  risotto z grzybami i przede wszystkim rozkosz dla podniebienia - makaron zapiekany z sosem beszamelowym, łososiem, szpinakiem, serem i pomidorami J

To się dzisiaj rozpisałam? Tylko jak się wrzuca cztery recenzje (nawet jeśli są krótkie) na jeden raz to wpis musiał mieć swoją objętość ;-) 


poniedziałek, 7 lipca 2014

Słodka pokusa wprost z Wiednia

"1832 roku, pod nieobecność szefa kuchni, młodszy kucharz na dworze księcia Metternicha, Franz Sacher, otrzymał delikatne i odpowiedzialne zadanie: stworzenia nowego deseru dla księcia i jego wymagających gości. Opracował wówczas przepis na tort czekoladowy przekładany marmoladą morelową i oblewany polewą czekoladową, który po dziś dzień określany jest przez wielu mianem „króla deserów”" (http://pl.wikipedia.org/wiki/Tort_Sachera).
Syn Franza, Eduard, wybudował w Wiedniu Hotel Sacher, który ma jako jedyny prawo do używania nazwy Tort Sacher, a przepis na ten deser jest pilnie strzeżoną tajemnicą.   
Tak więc by spróbować tego tortu należy się udać wprost do kawiarni Hotelu Sacher i nie oznacza to wydania majątku na pokusy. Przy hotelu działa osobna kawiarnia, nastawiona chyba głównie na turystów, gdyż żaden szanujący się wiedeńczyk nie będzie przecież stał w kolejce do kawiarni gdy ma taki ogromny wybór innych, może nawet ciekawszych i wygodniejszych lokali. Trzeba swoje odstać w kolejce turystów skuszonych "legendą ciasta", następnie wita nas znudzona kelnerka, która nienagannym angielskim (jeśli znacie niemiecki to może się nawet uśmiechnie ;-) wskaże nam pierwsze wolne miejsce przy małym stoliku wciśniętym między inny stolik a okno. I możemy zamawiać...  



Tort Sachera - czekoladowe, ciężkie, bardzo słodkie ciasto, aż mdłe, przełożone morelową marmoladą, co czyni go jeszcze słodszym, polane prawdziwą gorzką czekoladą. Całość tylko dla wielkich "słodkożerców". Okazuje się, że jestem dość słodka sama w sobie i aż tyle cukru mi naprawdę nie potrzeba. 
Jednak Wiedeń dla mnie będzie się bardziej kojarzył z porcją pieczonych żeberek, gulaszem, czy też czerwonym winem podanym w małym kufelku... - ale o tym to już innym razem :-)    

czwartek, 3 lipca 2014

Ochłoda po Hiszpańsku

Chociaż polskiemu latu daleko do hiszpańskiego, zapowiedzi pogodowe mówią, że już niedługo będziemy potrzebować odrobiny ochłody. Ja proponuję mały przepis wprost z hiszpańskiego wybrzeża - Sangria. 
Tak, widzę te skrzywione miny smakoszów, co ja też proponuję: tanie wino sprzedawane często w plastikowej butelce - o przepraszam, nawet nie wino: "napój winno-pochodny" ;-) 
Tak, to jest moja propozycja - tylko że Sangrię należy umiejętnie podać, gdyż wszystkie jej zalety są właśnie w tym, jak ją zaserwujemy naszym domownikom i gościom


Przepis na sangrię. Będzie nam potrzebna:

  • butelka Sangrii (a co tam może być w plastikowej butelce)
  • lud w kostkach
  • pomarańcza
  • cytryna lub grejpfrut
  • gałązka winogron
  • twarde soczyste jabłko
  • kawałek soczystego arbuza
  • banan
Wszystkie owoce obieramy i kroimy w kostkę, do dużych szklanek bądź kielichów. Do szklanek wrzucamy kilka kostek lodu, nakładamy 3/4 objętości szklanki owocami, zalewamy wszystko Sangrią. Można odrobinę posłodzić lub rozcieńczyć wodą jeśli dla kogoś jest za alkoholowe ;-)
Teraz tylko podać ze słomką i parasolką, zamknąć oczy i możemy sobie wyobrazić, że siedzimy na podeście nad samym morzem, a delikatny wiatr owiewa nam twarz... Takie małe zadanie na weekend - sposób na relaks...

SMACZNEGO !!! I poczujcie odrobinę ochłody z Hiszpanii.

wtorek, 1 lipca 2014

Lato na plaży? - w Hiszpanii!

Lato, słońce, plaża… aż chciałoby się wyjechać na Costa del Sol – wybrzeże pełne słońca. Piękne plaże, słońce palmy i zimne morze. Zimniejsze nawet niż nasz stary poczciwy Bałtyk - wszystko przez zimne prądy oceaniczne  wdzierające się tu wprost przez Cieśninę Gibraltarską.
Nad tym zimnym morzem leży chyba najciekawsza kraina Hiszpanii, na której mieszają się tradycje mauretańskie i europejskie, gdzie narodziło się piękne flamenco i okrutna corrida -  Andaluzja. Od skalistych szczytów po słoneczne wybrzeże pełno jest białych miasteczek, wspaniałych zabytków architektury w których miesza się tradycja katolicka z mauretańską.

Wspaniale jest po całym dniu przeżyć usiąść w restauracji nad samym morzem i spróbować jego darów. Bo smaki Andaluzji to przede wszystkim dary morza, świeżo złowione ryby, wprost z ogniska, podane na talerz. Jak te wspaniałe sardynki – taki małe nic z solą i sokiem z cytryny ze świeżym chlebem – jeśli ryba to świeżutka wprost z zimnego morza, przyrządzona na ognisku…    

Plaża Costa del Sol

Wybór morskiego pożywienia

Tak się piecze rybę

sardynki - nic dodać nic ująć

niedziela, 29 czerwca 2014

Co lubię - czyli kilka słów zamiast wstępu

Czy nie macie czasami wrażenia, że świat wokół Was zapatrzył się na kulturę wschodu? Wyjazd na wczasy w kraju, czy też do Chorwacji lub też dalej do Grecji nie jest odbierany jako coś wyjątkowego. Teraz modne wyprawy są do Chin, Indii, Tajlandii. Poszukiwanie swojej duchowości w Buddyzmie, fascynacja wschodnimi sztukami walki, kulturą i sztuką…
Mnie to nie pociąga.
Jestem Ślązaczką, Polką, Europejką. Uwielbiam odkrywać to co stworzyli nasi przodkowie, kulturę, sztukę, architekturę, historię i oczywiście kuchnię Europejską. Miejsca te bliskie: w Katowicach, na Śląsku, w Polsce, po sąsiedzku: od Uralu po krańce półwyspu Iberyjskiego, od morza Śródziemnego po Ocean Arktyczny.

Nie jestem wrogiem odleglejszych kultur, ale dla mnie są obce, nie rozumiem ich, nie płyną w mojej europejskiej naturze. To wspaniałe, jeśli chcecie odkrywać daleki świat, lecz pozwólcie mi opowiedzieć o tym co mi bliskie, historii, kulturze, tradycji i smakach, które wyrosły w starej dobrej Europie…